poniedziałek, 13 listopada 2017

jesień na północy czyli misja: miasto

level: Oslo 

jak zwykle, nie napisałam tego wszystkiego wtedy, kiedy się pojawiało w mojej głowie i teraz te słowa już są jakie przebrzmiałe, nie na czasie, nieaktualne.. więc będzie obrazowo znów, co tu strzępić klawiaturę. ja w ogóle teraz ograniczam słowa, mało rozmawiam, chyba że o tym ile trzeba obrać marchewek, i hello how are you? a najchętniej to zamiast tego pytam po prostu: are you good? bo raczej ludzie odpowiadają krócej i pozytywniej

pozdrawiam was z przyszłości, bo to Oslo to jest rzeczywiście jakiś mega futuryzm, trudno mi to opisać, bo po dwóch miesiącach się już przyzwyczaiłam. życie tu wygląda trochę jak gra; dla przykładu taka wizja: jak sie nazbiera plastikowych butelek i wrzuci do maszyny w sklepie, to ona za każdą butelkę dziekuje takim dźwiękiem pieniążkowym. jak to robię, to czuję się jak pikselowy mario bro uderzający głową w ten klocek ze znakiem zapytania, a zaraz potem maszyna wypluwa papierek, którym można zapłacić za jedzenie w tym markecie. jeśli chodzi o jedzenie to warto wiedzieć że warzywniaki wyrzucaja masę świeżych warzyw i owoców, ja w sumie dopiero niedawno zaczęłam kupować rzeczy, a tak to żywiłam się pysznymi warzywkami prosto ze skipów, och, i w końcu nauczyłam się ładnie recyklingu, miałam doskonalych mistrzow, dziękuję! straszne jest marnowanie jedzenia, najpierw produkujemy, polewamy, pakujemy w folię i jak tylko banan zaczyna mieć kilka brązowych plamek, to ląduje w koszu..

tutaj napisałam przed chwilą jeszcze więcej, ale coś się skopało, a słowa ułożyły się w bezsensowna papkę w kolejności alfabetycznej.. napisałam o wielkim dobrobycie, pełni dostatku w jakiej się tu żyje, o oddawaniu za darmo pianin i trampolin na stronie z ogłoszeniami, o wszechobecnych bilecikach zamiast kolejek, kosmicznych gadżetach w sklepach, o bombardowaniu reklamami, migających ekranach na każdym kroku, i też o takim mocnym odczłowieczeniu w relacjach międzyludzkich, o w smartfonach siedzeniu nawet podczas kolacji, ej, wiem że tak na całym świecie jest ale tu jest mocniej niż gdziekolwiek widziałam.. FUUUTURYZM. ale właśnie, tak dziś widzę, że coś te słowa mi nie idą, no to co, tak tak, to przejdźmy do obrazków.

patrzę na te obrazki i widzę jakąś różnicę jakościową w stosunku do zdjęć z innych okresów mojej podróży.. myślę sobie tak, to moje teraz to rzeczywiście jest mocna zmiana dla mnie, wiecie, jestem bardzo szczęśliwa że to robię, uczę sie nowej rzeczy, mega pokornie zbieram dinero i nowe cechy charakteru, no i to jeszcze w taki super sposób ogarniam ten hajs (gotuje zupy na etacie) (ETAT! księżniczka na etacie!), ale rzeczywiście, jakby pracowanie w zimnym, dużym, technologicznie zaawansowanym mieście to nie jest to lubię robić najbardziej ;) może po prostu wcześniej miałam za dobrze ;) choć wiadomka, odnajduję wiele prostych radości codziennosci. i generalnie jest dostatek, więc nie ma na co narzekać. czasem pójdę sobie nad morze, a może niedługo na morzu zamieszkam, fingers crossed :) widzę świat w kolorach, inaczej nie chcę, jak zwykle, ale jakbyście mieli trzy sekundy to proszę o jakas dobrą myśl dla dzikusa w wielkim mieście.

big love dla wszystkich, co odważnie idą swoją ścieżką i się nie boją, patrzę na was i uczę się od was, dziękuję wam za codzienną inspirację.

WIDZĘ WAS

<3





moja najlepsza łazienka ever












 nie wiem ale czuje ze to banksy

 a taki mis mi pilnuje pod klatka







na szerokie wody mnie wez