poniedziałek, 13 czerwca 2016

Tak to się zaczyna

Będąc w Granadzie postanowiłam się streszczać i pomóc sobie wrócić do domu z tej podróży pełna sił. W mojej podróży chodziło głównie o healing, wyleczenie zatok, gardła, przewodu pokarmowego, wyprostowanie postawy, wyrobienie mięśni i ogólnej sprawności. Plan powrotu zakładał, że po drodze do domu trzeba jeszcze zarobić na siebie jak każdy przyzwoity absolwent studiów humanistycznych z Polski, czyli popracować w polu zagranicą (na polu? krakowskie gadanie mi namotało w głowie..). Więc podwiązywanie winogron. 
Więc Bordeaux. Budzę się przedwczoraj i pierwsza rzecz, którą robię, to wejście na stronę blablacar. Granada - Bordeaux,  mañana, 10.00. Koszt przejazdu + opłaty dla serwisu 72,75 €. Posiadam 74 (dzięki mamo, dzięki ludzie rzucający euraski za moje śpiewanie i granie po kątach do pomarańczowego imbryka). To znak, to moje auto, kupuję. Mam dość autostopu, ciężki plecak, wyprawa na kciuka wybrzeżem Hiszpanii mogłaby trwać tydzień, a ja mam ten wewnętrzny ciąg, żeby już się znaleźć w Polsce (nie wiem skąd, po prostu czuję, że tam wydarzy się coś dla mnie). Tego samego dnia muszę zmienić mieszkanie, bo tam gdzie jestem będą nowi goście, co zapowiedzieli się wcześniej i nie będzie już dla mnie miejsca w stajence. Więc znajduje się ziomek na couchsurfingu, jedyny który odpowiada, i mieszka dokładnie dwie ulice dalej. Przenosiny, siesto-drzemka, bo jak masz ponad 40 stopni w mieście to się nie da bez spania w dzień, a kiedy się budzę, na telefonie mam sms od portalu blabla: przejazd odwołany, dostaniesz całkowity zwrot kosztów. Dzwonię do kierowcy i pytam: Q pasa? A on, że jest atechnologiczny i bardzo przeprasza, ale przypadkowo skasował i ofkors widzimy się jutro. Ucieszylam się, bo oznacza to zaoszczędzone 9 euro opłaty dla serwisu. Fajnie się wszystko układa - myślę. Następnego ranka skoro świt, mam dostać się do Santa Fe, bo kierowca mega nie chce wjeżdżać do miasta. Dostaję się tam w ogóle prosto spod tego nowego mieszkania, bo podjeżdża autobus, który zawozi mnie pod inny autobus, którym dostaje się na miejsce spotkania - wszystko perfekcyjnie zgrane w czasie (a warto wiedzieć że transport publiczny w miastach Hiszpanii oparty jest na systemie afrykańskim, czyli siedzisz na przystanku i czekasz aż coś przyjedzie, bo rozkład nie istnieje). Jadąc myślę, że super byłoby gdyby kierowca miał mapę okolic Bordeaux (taką fizyczną, nie gpsa) - bo znowu: on nie chce wjeżdżać do miasta, a ja w sumie jadę kompletnie na pałę, bez wymyślonego spania, tylko z intencją znalezienia pracy, bo widziałam na francuskiej stronie z ofertami pracy, że w okolicy chyba jest sezon na pomoc w winnicach. Kierowcą okazuje się być bratnia dusza w ciele 55-letniego anglika, instruktora aikido, o zajebistym poczuciu humoru. Jedziemy oczywiście oldskulowo, używając książkowych map, ja jestem nawigatorem - myślę, że Jonatan też miał szczęście ze mną, bo zdążyłam zauważyć, że umiejętność czytania mapy wśród społeczeństwa zanika. Całą podróż dzielimy się historiami, znów mogę przeglądać się w innej osobie, tak innej, a tak podobnej, wyobrazić sobie moje życie na jego modłę. W czasie podróży mega się zaprzyjaźniamy i w sumie Jonatan bierze ode mnie tylko część kasy za przejazd. Couchsurfing Bordeaux nie odpisuje, mimo wysłania z 15 wiadomości, szczęśliwie nie przyjeżdżamy do miasta po nocy i nie jestem wysadzona gdzieś na polu czy na stacji (na co mentalnie byłam gotowa), lecz spędzamy noc w przepięknych okolicznościach, w końcu tak innych od południowo-hiszpańskiej suszy: zieleń, zielona trawa, prawie polski las, góry, konie z dzwoneczkami na szyi, Kraj Basków. Mam swoje niby łóżko zrobione z fotela, jest ciepło, jestem bezpieczna. No i zapomniałabym dodać, że Jonatan jest fizjoterapeutą, więc opowiadam mu swoją zdrowotną podróż i w cenie przejazdu dostaje konsultacje odnośnie wszystkiego co mnie interesuje. Następny ranek, już przy Bordeaux, J pyta mnie, gdzie chce wysiąść, ofkors bez wjeżdżania do miasta.  Patrzę na mapę, próbuję wyczuć. Skąd najlepiej wjechać do miasta?  Gdzie będą autobusy albo miejsce do łapania stopa do centrum? Zjazd 18a na obwodnicy proszę. Ale kiedy już tam jesteśmy, mówię: nie, i don't like it. Jedźmy na 24 i zostaw mnie tam. Pożegnanie, blessing, kolejna kulka dobrej energii przykleja się do mnie, kolejna dobra osoba dobrze mi życzy. Zaraz za zjazdem 24 było ofkors super miejsce na stopa, i choć nie było żadnych busów,  znajdował się tam też market ogrodniczy. 15 minut łapania i nic, więc zakładam na plecy moje ciężary (właściwie to mogłam je toczyć, bo od kilku dni mam plecak z kółkami, tzn. cyrk na kółkach, bo znalazłam i przymocowałam do niego takie rusztowania z rączką do ciągania, ale teraz się trochę złamało, a ja miałam siłę na noszenie tego co nazbierałam, ale niewątpliwie jestem z tego rozwiązania zadowolona i szczerze różnym podróżnikom polecam ) i cisnę do marketu, może stamtąd ktoś mnie zabierze.  Choć w sumie wątpię. I w sumie chce po prostu znaleźć duży karton, żeby napisać gdzie jadę (z tego miejsca był rozjazd na centrum, i autostrady w kierunku Paryża i Toulouse).  Znalazłam karton i pięknymi starannymi literami napisałam: ~CENTRE, popytałam ludzi moją dopiero-co-przypomnianą francuszczyzną, czy nie wezmą mnie na stopa, a oni, jakby nie wiedzieli o co pytam, tłumaczą mi drogę na Bordeaux, mimo że 3 raz im mówię, że wiem która to droga ale nie mam auta i czy by mnie nie wzięli gdziekolwiek bliżej, plecak ciąży, niedziela, 11 rano, kilka godzin spania, weź się dogadaj. Zauważyłam, że straciłam cierpliwość,  więc idąc dalej na głos sobie tłumaczę, olu, proszę, to nie ich wina, miej cierpliwość, wróciłaś z natury, żyjesz hipisim życiem, jesteś mega wyczilowana, a ci ludzie w niedzielę o poranku kupują deski i ziemię do ogrodu, nie koniecznie chcą uczestniczyć w twojej przygodzie, martwią się o swoje karty kredytowe i nie chcą wiedzieć o co ci chodzi, tu tranquila, idź z tym kartonem tam gdzie stałaś. I kiedy skończyłam i kontemplowałam kroki, słyszę klakson, czarne auto z różowymi kołpakami już mnie zobaczyło, już mi mryga, już się dla mnie zatrzymuje, kobieta o hiszpańskiej urodzie i nastoletnie rodzeństwo, Ingrid, Rosalie i Gregoire, wsiadaj, dokąd jedziesz, skąd jesteś o co ci chodzi; wracam z tripa, jadę do PL, ale jeszcze szybka tyrka we FR, więc teraz chciałabym do centrum, jakbyście mnie zostawili w jakimś barze z wifi, bo szukam spania na CS na dziś i następne dni, aż nie znajdę pracy; a może mogłabyś mi pomóc, robię porządek w domu i mam problem z wyrzuceniem ubrań (!) (a właśnie myślałam, gdzie by tu znaleźć jakie dresy do pracy); tak, ale muszę znaleźć spanie; zostań u nas na ile potrzebujesz :) więc pojechaliśmy do miasta, Gregoire (13 l.) sprzedawał swoją konsolę innemu dzieciakowi, żeby mieć hajsik na coś innego, a potem poszliśmy do centrum, nad rzekę, na niedzielny targ. W momencie jak wchodziliśmy, zebrał się kikunastoosobowy brass band i zaczęli grać najradośniejszą muzykę na świecie, choreografię robi ofkors kilkuletnia mulatka o hipnotycznych oczach, o której powiedzieć 'żywa' i 'radosna' to mało, kończy się pierwsza piosenka, a lider wznosi toast kubkiem wody i krzyczy VIVA POLOGNE!  (Ingrid oczy w słup, ja już się nawet nie zdziwiłam,  przecież NIECH ŻYJE POLSKA, w końcu udało mi się tu przyjechać). Teraz już jesteśmy w domu, w którym jest milion instrumentów, sprzęt muzyczny - Ingrid jest piosenkarką, oprócz tego również podolożką, brują, i ogromną gadżeciarą znaną jako Lady Pink, fanką ludzi, życia i systemów świetlnych, w której przeglądam się jak w lustrze, dom zamieszkują jeszcze lokatorzy, więc to prawdziwa l'oberge espagnol wypełniona kolorem, światłem i życiem, kotami i wooow

Taką to opowieść o magicznie splatających się wirach rzeczywistości przygotował dla mnie kosmos, i z przyjemnością się nią z wami dzielę, nawet nie zastanawiam się co by było gdybym sprawdziła blablacar później, albo została w markecie ogrodowym 20 sekund dłużej , nie wnikam w to jak to się stało, że Ingrid opuściła dom dokładnie w tym czasie, czy Rosalie chciała jeszcze chwilę pograć na gitarze, czy lider brass bandu spod warstwy brudu zobaczył moją słowiańskość czy po prostu coś mu się pomyliło. Wszystko jest na miejscu (i próbuje pamiętać o tym zawsze, nawet wtedy gdy wszystko wydaje się być bardzo nie tak i czarno), a ja oddycham głęboko że wzruszenia, że takie dotykają mnie historie.

Buziaki

/ILUSTRACJE:

cyrk na kółkach, jakość najgorsza,  ale ponoć chodzi tylko o to żeby pamiętać:

baskijska scena muzyczna czyli akordeon i grupa dzwoneczkarzy w tle: